Grudzień.
Okołoświąteczne napięcie zaczyna narastać. Szał hurtowego kupowania w imię
miłości bliźniego, amok polerowania każdego skrawka powierzchni mieszkaniowej,
wysyp służbowych, niemal dobrowolnych spotkań opłatkowych. Czujemy, że trzeba
uciekać, by oddalić od siebie widmo szaleństwa.
Uciekamy
nie bardzo daleko, żeby jednak nie stracić kontaktu z rzeczywistością, ale
wystraczająco, by skierować myśli na inne tory. Do Pragi.
Praga w
grudniu cała przeistacza się w świąteczny jarmark. Na każdym wolnym kawałku
chodnika, skwerku czy placyku pojawiają się obwieszone światełkami budki i
stragany z asortymentem bożonarodzeniowym z założenia, choć nie zawsze w
praktyce. Jarmark główny ulokowany jest na Starym Rynku. Tam pod błogosławiącym
spojrzeniem posągowego Jana Husa, w brukowanej niecce między Tyńskim Chramem z
jednej, a ratuszową wieżą ze sławnym astronomicznym zegarem z drugiej strony,
wyrasta prowizoryczna mini-osada drewnianych domków, sprzedających całe mnóstwo
atrakcyjnych i zupełnie niepraktycznych rzeczy.
Dwa rodzaje
budek wydają nam się jednak całkiem praktyczne: te z grzanym winem i drugie z
napisem „Trdlo”. W chatkach opatrzonych tym tajemniczym szyldem wyrabiane są
trdelniki – pyszne, słodkie rury pieczone na wielkich rusztach. Jeśli już
kupować coś na praskim jarmarku, to warto nabyć sobie trdelnika.
Nabywamy i
udajemy się kierunku Hradczanów. Przez Wełtawę, jak wiadomo, przeprawić się
należy Mostem Karola. Most znany jest z szeregu ustawionych na nim posągów
świętych i błogosławionych w pozach mniej lub bardziej biblijnych oraz
„wielowiekowej” tradycji dotykania różnych świętych w różne miejsca w celu
spełnienia rozmaitych intencji. Nawet nie będąc znawcą obyczaju, łatwo domyślić
się, że dotykać należy zawsze najbardziej wyślizganej na złoto części ciała
świętego.
Po drugiej
stronie rzeki, już na zamkowym wzgórzu, rozwinęła się najwidoczniej nowa
świecka tradycja dotykania posągów nieświętych w miejscach jednoznacznie
wskazujących na intencję, której zwerbalizowanie bywa krępujące.
Praski Hrad
z majestatyczną Katedrą św. Wita, spektakularnymi zmianami warty i zaskakującym brakiem śmieci, niezmiennie
prezentuje się godnie. Nie będziemy się jednak rozwodzić nad
historyczno-architektonicznymi atutami Pragi, gdyż wystarczająco dużo zostało
już o nich napisane w źródłach wszelakich i każdy z łatwością może się
dowiedzieć, co w stolicy Czeskiej Republiki trzeba zwiedzić oraz dlaczego
Hradczany, Józefów, Wyszehrad i Plac Wacława.
Z rzeczy,
których może nie być w przewodnikach:
- Czesi
kochają mięso. Dział „dania bezmięsne” zwykle w ogóle nie figuruje w menu. W
bardziej postępowych knajpach znajduje się w nim jedna potrawa – smażony ser.
Daniem, z którego Czesi są najbardziej dumni jest świńskie kolano.
- Czeskie
piwo jest (subiektywnie) najlepsze na świecie. Są go niezliczone rodzaje i
warto je kupować do każdego posiłku, choćby dlatego, że jest o wiele tańsze niż
herbata.
- Czeska
telewizja na okrągło nadaje kroniki filmowe. Przy czym te komunistyczne należą
do najnowszych. W hotelu mamy co prawda tylko cztery kanały i telewizor, który
odbiera w podczerwieni (nasz hotel był bardzo tani), kiedykolwiek go jednak nie
włączamy, któryś program nadaje właśnie newsy o oddaniu kolejnego osiedla z
wielkiej płyty i anykapitalistycznych protestach w NRD. Generalnie mamy
wrażenie, że najświeższe wiadomości są z ’89.
Skoro
jesteśmy w latach 80., warto jeszcze wspomnieć Lennonową Ścianę. Znajduje się
ona na Malej Stranie, koło francuskiej ambasady i nie polecamy szukać jej z
przewodnikiem AA, który pokazuje, że jest zupełnie gdzie indziej.
Ściana
stała się Lennonową po śmierci Johna, kiedy to ktoś namalował na niej wizerunek
artysty. Potem zaczęło się pojawiać więcej graffiti, więcej lennonów, coś o
miłości, pokoju i wolności, więc władze Czechosłowacji wszystko zamalowały. I
znowu ktoś coś narysował, napisał, a władze znowu, że remont. I tak bez końca,
jedni malowali nocą, drudzy w dzień. Później była Aksamitna Rewolucja i
ambasador Francji poprosił, żeby nie robić już więcej remontów. Od tamtej pory
każdy może na Lennonowej Ścianie pisać to, co chce.
A jeśli już
jesteśmy przy tym: Dwa dni po naszym powrocie z Pragi zmarł Václav Havel i było
nam bardzo przykro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz