Strony

17.01.2011

O KOLOMBO


Czy to przez zmęczenie długą jazdą TATĄ, czy przez nagłe uderzenie dużej dawki smogu i upału w jednym, w każdym razie wystarczyło 10 minut spaceru z dworca, byśmy z całą stanowczością stwierdzili, że Kolombo nam się nie podoba. Stolica Sri Lanki jest tak chaotyczna, głośna i tłoczna, a przy tym tak duszna, że taki Istambuł, na przykład, może przy niej uchodzić za oazę spokoju. 


Na dodatek wszędzie checkpointy. Na każdym rogu, przy każdej ulicy, co krok żołnierze w rynsztunku jak na wojnę. Patrolują, zatrzymują, legitymują, rewidują. Ludzi, samochody i riksze. Wszystko co się porusza, a nie ma szczęścia być bezpańskim psem, może w każdej chwili zostać zatrzymane i poddane rutynowej kontroli w celu zachowania bezpieczeństwa.

W tym samym celu duża część miasta jest wyludniona, zamknięta i nie da się jej zwiedzić. Tam mieszka Pan Prezydent. Ze swojej bezludnej dzielnicy za zasiekami i kordonami uzbrojonych po zęby mundurowych, rządzi narodem, który nachwalić się go nie może. Co i rusz zaczepiają nas na ulicy jakieś dziadki , żeby podzielić się refleksją nad tym, jaki to z Rajapksy świetny prezydent i jak się teraz bezpiecznie żyje w Kolombo, i jak dawno nie wybuchła żadna bomba w mieście. 

Cieszymy się ich szczęściem, ale nawet to nie wystarczy, by zatrzymać nas w tym hałaśliwym, zaspalinionym molochu dłużej niż jedną noc. Przed snem zaliczamy jeszcze nasz przydziałowy checkpoint z szybką rewizją, a nazajutrz uciekamy stąd do Mirissy.


Zanim jednak ruszymy w drogę, udajemy się na śniadanie w naszym mega-tanim i mega-obskurnym schronisku YMCA. Mają bufet. Bufet jest akurat super i jedzą w nim sami lokalsi. Czytam jadłospis na ścianie, wielki jak w PRL-owskich barach mlecznych i oczom nie wierzę, bo jest ryż na mleku. Wreszcie śniadanie na słodko, nie w curry, nie z chilli, nie na ostro. Mój ślinotok robi się tak obfity, że zepsułby wszystkie statystyki Pawłowa. Aż mi się gęba cieszy, gdy dobijam do lady i proszę pomocnego pana nalewacza o ryżyk na mleku. Spodziewam się czegoś w stylu Belriso firmy Zott, a dostaję równiutko przycięty, zbity w suchy blok ryżowy sześcian. Myślę sobie: „To tylko forma” i pytam pana o jakiś sos na słodko. Pan mówi, że ten żółty jest na słodko i nakłada mi czubatą chochlę, wygarniając przy okazji z dna gara wielkie zielone chilli...

Pogrążona w żałobie zjadam więc swoje śniadanie na ostro i idę na stragan kupić kilka z tych najmniejszych i najsłodszych bananów świata, którymi obżeramy się tu niemal bez umiaru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz