Sahara Zachodnia – nieurodzajny, piekielnie suchy obszar pomiędzy Marokiem,
Mauretanią, Algierią i Oceanem Atlantyckim. Nie bezkresne, złote morze piasku z
fantazyjnymi w swych kształtach diunami gnanymi wiatrem. Nie
sentymentalno-literackie wyobrażenie pustyni poznaczonej szlakami karawan i
zielonymi plamami daktylowych oaz z powieści kolonialnych. Taka Sahara mogłaby
uwodzić, pociągać, mogłaby nawet być nazwana piękną. Ale taka Sahara prawie nie
istnieje. Taka Sahara jest w zaledwie kilku, niemal uchodzących uwadze miejscach,
gdzieś na swoich krańcach.
Cała reszta, obezwładniający ogrom przestrzeni, jest daleką od romantycznej
wizji hamadą – czarnym, kamiennym pustkowiem, gdzie trudno wyobrazić sobie
jakiekolwiek życie i o którym niewiele więcej można powiedzieć poza tym, że
przeraża.
Ten spalony słońcem skrawek skalistej ziemi to od 1976 roku Saharyjska
Arabska Republika Demokratyczna, niezależne, uznane przez ONZ państwo z własną
flagą, hymnem i rządem w obozie dla uchodźców w algierskim Tinduf. Obecnie pod
zaborem marokańskim.
Obywatele tego kraju nazywają się Sahrawi i są etniczną mieszanką Arabów,
Berberów i czarnych Afrykanów. Od pokoleń niezmiennie, czy to z konieczności, z
przyzwyczajenia, czy też z przyrodzenia są nomadami i wielu po dziś dzień
prowadzi koczowniczy tryb życia. Jedynym domem jaki znają są namioty rozbijane
tam, gdzie kozy i wielbłądy są się w stanie przez jakiś czas wyżywić skąpą
pustynną roślinnością i przenoszone, gdy z okolicy zniknie ostatnie źdźbło
trawy. W interwałach między przenosinami, gdy mężczyźni wypasają stada w sobie
tylko znanych miejscach, kobiety próbują dorobić kilka groszy parząc miętową
herbatę dziwnym, bladoskórym turystom, którzy od czasu do czasu przyjeżdżają jeepami,
żeby fotografować tę jałową ziemię i dziwić się, że jednak jest tu możliwe jakieś
życie.
Więc po co ktoś chciałby okupować taki kraj? Po co komu ziemia, która nie
rodzi, klimat który zabija, lud, który nie sieje i nie buduje? Odpowiedź może
być jedna, bo tylko jedna jest tutaj
rzecz, na której warto położyć łapy: surowce. W przeciwieństwie do większości
zjedzonych konfliktami arabskich krajów, przekleństwem Sahary Zachodniej nie
jest jednak ropa, bo jest jej tak mało, że wydobycie nie byłoby wcale opłacalne.
Na swoje nieszczęście region ten ma za to jedne z najbogatszych na świecie
złoża fosforanów i to w imię minerałów ludzie strzelają do siebie nawzajem,
mimo trwającego od 11 lat zawieszenia broni. Dla minerałów jednych wypędza się
z tych nieprzyjaznych terenów, które jak by nie było, są jednak ich domem,
drugich zaś na gwałt się osiedla, żeby gdy przyjdzie czas, właściwie
zagłosowali w referendum.
Opuszczona kopalnia w pobliżu Merzougi. |
Przemieszczając się po obrzeżach pustyni, co i rusz dostrzec można olbrzymie,
ciągnące się wzdłuż dróg napisy. Zgrabne arabskie litery ułożone są z kamyków i
głoszą: „Sahara jest nasza”. I tylko spłowiałe resztki kolorowych farb, jakimi
wprost na czarnej skale wymalowano flagę, pozwalają domyślać się czyj jest ten
konkretny, spękany upałem spłachetek ziemi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz