Strony

4.01.2011

SUPERBUSEM Z KANDY DO NUWARA ELIYA


Znaleźć właściwy autobus na dworcu w Kandy nie jest rzeczą łatwą. Pomijając nawet milczeniem odwiecznie panujący tam chaos, już sama ilość pojazdów zgromadzonych na stosunkowo niedużym prostokącie błotnistego placu manewrowego sprawia, że można się pogubić. Nie tylko w domysłach, ale i całkiem fizycznie.

W myśl zasady „kto pyta, nie błądzi (albo błądzi trochę krócej)”, chodzimy i pytamy. W końcu kierują nas w najdalszy kąt dworca. Idziemy. Autobusy do Nuwara Eliya stoją dwa; jeden normalny, czyli biały, drugi intercity – mały, klimatyzowany busik, o jakich czytaliśmy w przewodnikach, a na jakie nie udało nam się wcześniej natknąć w naturze. Źródła pisane podają, że jazda takim superbusem jest niezwykle komfortowa, gdyż z uwagi na wysokie opłaty biletowe, ten środek lokomocji nie cieszy się szczególną popularnością. Pytamy o cenę – 170 rupii (niecałe 5 zeta). Wsiadamy. 

W środku faktycznie luksus. Klima chodzi, kierowca ma buty, każdy siedzi na swoim miejscu, nikt nikomu nie siedzi na kolanach, nie zwisa nad głową, nie leży na ramieniu. Jechać, nie umierać.

Prujemy przestrzeń. 

W jednej trzeciej drogi nasz busik nagle staje. Kierowca z konduktorem otwierają klapę w podłodze, pociągają coś w środku, pompują, stukają. Ruszamy. Jedziemy chwilę i znowu to samo. Za trzecim razem zatrzymujemy się przy przydrożnej lepiance. 

Jakiś półnagi pan usypuje sobie na podwórku kupki czarnego żwiru. Kierowca i konduktor wyskakują z superbusa, biegną do pana i wszyscy trzej zaczynają latać wkoło lepianki, przewalając graty i puste worki po cemencie. Dzwonią gdzieś z komórki, a chwilę później przyjeżdża tuk-tukiem dwóch innych panów z półką. Wkładają półkę do autobusu i idą pomóc. Teraz już w pięciu krzątają się po podwórku. Co jakiś czas któryś z nich bezskutecznie próbuje odpalić nieżywy silnik. 

W pewnym momencie znikają pod wiatą, po czym wracają z lejkiem i małym kanistrem benzyny. Lejek się nie nadaje, bo jest opiaszczony, więc na prędce konstruują wlew paliwa z gumowej wycieraczki (która też jest opiaszczona, ale mniej). Tankują. Ruszamy i jedziemy dalej. Z półką. 

Busik ledwo ciągnie pod górkę, ale udaje mu się dotrwać do najbliższego miasteczka, gdzie... staje dwa metry przed stacją benzynową. Obsługa ochoczo i bez większego zaskoczenia dopycha go do pierwszego z brzegu dystrybutora, a po chwili, napojony odżywczą etyliną, znowu mknie jak strzała przez zielone wzgórza herbacianych plantacji, przez Lebukale do Nuwara Eliya.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz