Strony

5.01.2011

O HERBACIE


Z czym bardziej kojarzy się Cejlon, niż z herbatą? Cała centralna część wyspy (tzw. Hill Country) stanowi w rzeczywistości jedną wielką – zatrudniającą około miliona osób – plantację, z której 95% produktu (w tym nasze ulubione Dilmah i Lipton) eksportowane jest niemal na cały świat.

Herbata na Sri Lance jest sprawą tak oczywistą, że mało kto zdaje sobie sprawę, iż wcale nie wyrosła tu sama. Pierwsze jej nasiona posadzono na cejlońskiej ziemii dopiero w drugiej dekadzie XIX wieku i to w ogrodzie botanicznym. O uprawie na skalę przemysłową pomyślano ponad  40 lat później tylko dlatego, że szybko rozprzestrzeniająca się choroba wyniszczyła wszystkie plantacje lankijskiej kawy. Herbaciane krzaczki sprawdziły się świetnie w tutejszym klimacie, a że lubią rosnąć na dużych wysokościach, żeby mieć chłodno i wilgotno, karczowano pod ich uprawę coraz większe obszary górskich dżungli, na zawsze zmieniając środowisko naturalne wyspy. W rezultacie, dzisiaj cały region Hill Country, choć piękny i zjadliwie zielony, jest niepokojąco jednorodną herbacianą monokulturą, której krajobraz często nie zmienia się ani o jotę przez dziesiątki kilometrów.


Działanie plantacji niewiele zmieniło się od czasów wiktoriańskich. Proces produkcji bardzo trudno zmodernizować, głównie ze względu na rygorystyczne zasady zbioru. Maszyn rolniczych niestety nie udało się do tej pory nauczyć, by z każdego krzaka obrywały tylko trzy szczytowe liście, z których środkowy musi być jeszcze zwinięty w rurkę. Tak więc zbiór herbaty wciąż wymaga ogromnego nakładu pracy ludzkich rąk.


Ludzkie ręce, zbierające cejlońską herbatę, należą w blisko 100% do tamilskich kobiet. Każdego dnia rano wspinają się one na wzgórza należące do plantacji i schodzą z nich dopiero, gdy worek na ich głowie waży 10kg. Wtedy biorą drugi worek i wracają na wzgórza. I tak przez cały dzień, za 13PLN dziennie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz