Od Agi:
Na Sri Lance
jestem systematycznie ignorowana. O wiele bardziej, niż w ustawowo muzułmańskim
Maroku. Chwilami czuję się jak niewidzialny dodatek do osoby Bartka. To do
niego kierowane są wszystkie pytania i rozmowy. Każde zdanie kończy się na „sir”,
każda najmniej istotna sprawa wymaga jego zgody. Niejedna riksza nie raz
przejechała mi prawie po nogach, żeby spytać Bartka, czy nie potrzebujemy
podwózki. Jego bagaż jest zawsze zanoszony do pokoju, podczas gdy ja swój dźwigam
na plecach. Kiedy otwieram drzwi w hotelu, kelner wspina się na palce i ponad
moim ramieniem pyta, czy obiad ma być bardzo, czy średnio pikantny, a gdy
okazuje się, że nie ma już zupy, którą zamówiłam, ja zostaję poinformowana, że
jej dzisiaj nie zjem, Bartek natomiast otrzymuje przeprosiny i rozległe
sprawozdanie z charmonogramu dostaw warzyw i stanu hodowli pomidora w kraju.
Poza tym Bartek
musi być ziszczeniem lankijskiego kanonu męskiego piękna. Już w samolocie z Bahrajnu
ktoś pyta, czy nie jest przypadkiem aktorem, bo mógłby przysiąc, że widział go
na szklanym ekranie. Później na wyspie wiele razy młodzi mężczyźni kierują do
niego to samo pytanie, a zapewnieni po kilkakroć, że nie, na pewno nie jest,
twierdzą, że szkoda, bo być powiniem. W Kandy jakiś chłopak wbiega za nami do
spożywczaka tylko po to, by skomplementować Bartka urodę. W Sigiriya grupka
wystylizowanych elegantów w złotych okularach podziwia jego piękne włosy, a w
drodze do Hatton pozuje nawet do zdjęć z pasażerami autobusu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz