Przede wszystkim musimy rozwiać powszechnie panujący mit, iż na Sri Lance można się bez problemu dogadać po angielsku. Otóż nie można. Pomimo faktu, że obok syngaleskiego i tamilskiego, angielski jest tu językiem urzędowym, mało kto mówi lub rozumie więcej, niż kilka podstawowych słów. O informacje bardzo trudno i nawet pracownicy tak tłumnie uczęszczanych przez turystów miejsc jak lotnisko, muzea czy parki narodowe bardzo rzadko służą jakąkolwiek pomocą w formie przekazu ustnego.
Dość poważnym
wyzwaniem dla podróżnych jest odnalezienie właściwego autobusu na dworcu, który
z reguły wygląda jak wielki, tętniący klaksonami, buchający spalinami kocioł
zardzewiałej stali. Tylko najbardziej luksusowe wehikuły mają tabliczki z
nazwami miejscowości zapisanymi alfabetem łacińskim. Może właśnie dlatego
„Rough Guide” zaleca uprzednie opatrzenie się z miejscowym zapisem nazw miast i
wsi, do których się wybieramy. Zapamiętanie ich wydaje się jednak graniczyć z
cudem zważywszy, iż tak syngaleskie, jak i tamilskie litery przeciętnemu
Europejczykowi absolutnie z niczym się nie kojarzą.
Na domiar złego akcentowanie
i intonacja okazują się niezmiernie istotne dla Lankijczyków. Tak więc „KegAlle” nie jest dla nich tym samym, co
„KEgalle”. „KegAlle” w ogóle nie istnieje, więc oczywiste jest, że nie jedzie tam
żaden autobus, więc nic dziwnego, że nikt nie rozumie, o co właściwie pytasz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz