Lankijska kuchnia funkcjonuje pod znakiem absolutnej i niepodzielnej supremacji curry.
Tradycyjne
śniadanie składa się ze string hoppersów (kulek z ryżowego makaronu) lub roti
(rodzaju naleśnika) z sambolem (pastą z kokosa, cebuli i chilli) oraz
jajka/ryby/kurczaka/wołowiny w curry. Na obiad zwykle jada się ryż z którymś z powyżej
wspomnianych curry, a na kolację to samo, co na obiad, albo roti z curry.
Doskonały deser stanowią chipsy z manioku i markizy z nadzieniem curry.
Pomimo pewnej
monotonii smaku, jedzenie na Sri Lance jest smaczne. Oczywiście pod warunkiem,
że komuś nie przeszkadza fakt, iż jest ostre. Bardzo ostre. I pisząc „ostre”
nie mamy bynajmniej na myśli poziomu ostrości europejskich sosów pikantnych,
lecz poziom graniczący z progiem jadalności.
Poważnym minusem
lankijskich potraw jest niesłychanie długi czas ich przygotowania. W przypadku
śniadania to przeciętnie 45 minut, obiadu – półtorej godziny. Gwarancja
świeżości okupiona niemal śmiercią głodową, ale czekać warto.
My, z racji
częstego przemieszczania się po kraju, nie zawsze możemy pozwolić sobie na
komfort oczekiwania. Często polegamy więc na gotowych przekąskach sprzedawanych
z ulicznych budek lub wprost z wielkich koszy na dworcach, w autobusach i w pociągach.
Absolutnym hitem śniadaniowym są dla nas pączki z cebulą. Pycha! Oprócz tego mleczne
bułeczki z farszem swą pikantnością wypalającym oczy, do których przywyka się
po kilka dniach regularnej konsumpcji. Bułeczki mają różne nadzienia: z
jajkiem, z warzywami, z rybą... Nie należy jednak dać się zwieść pozorom,
ponieważ wszystkie te składniki i tak są w curry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz