W Kandy nad
jeziorem jest świątynia. W tej świątyni jest komnatka ze srebrnymi drzwiami. W
komnatce, zamknięta na siedem spustów, stoi zaś złota szkatuła. Mieści się w
niej sześć kolejnych, coraz mniejszych szkatuł, z których ostatnia kryje w
sobie największy skarb Sri Lanki. To Ząb Buddy, który po tysiącleciu nieprawdopodobnych
i nader burzliwych losów, trafił wreszcie do Kandy, czyniąc z tutejszej
świątyni najważniejszy ośrodek kultu.
Raz do roku
odbywa się tu Esala Perahera – niezwykle huczna, acz pobożna procesja, w której
Ząb (choć teraz już tylko replika) w towarzystwie armii świątynnych bębniarzy
oraz różnej maści tancerzy-akrobatów, z poświęceniem wachlowany chwostami z
ogona jaka, objeżdża wokół miasto na grzbiecie strojnego słonia.
Słoń to musi być
nie byle jaki. Przede wszystkim tylko samiec godzien jest nosić tę świętą
relikwię. Kły są obowiązkowe, a trzeba wspomnieć, że ledwie 10% azjatyckich słoni
może poszczycić się ich posiadaniem. Dodatkowo jeszcze wymóg najostrzejszy: słoń
odpowiedni do noszenia Zęba, stojąc na wszystkich czterech swoich nogach, powinien
jednocześnie ziemi, na której stoi dotykać trąbą, penisem i ogonem. Podobno
coraz trudniej o takiego słonia.
A był kiedyś w
świątyni słoń doskonały. Jedyny, niezastąpiony Radża Tusker, który nosił
relikwię przez ponad pół wieku, nim zmarł ze starości 22 lata temu. Dzień jego
śmierci lankijski rząd ogłosił dniem żałoby narodowej. Potem zbudowano mu
jeszcze mauzoleum. Dziś stoi w nim dumnie (i trochę upiornie), a tłumy
wiernych, prosto ze Świątyni Zęba, przychodzą pomodlić się do szklanej gablotki,
w ciszy i z namaszczeniem, należnym tylko bogom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz