Sierociniec dla
słoni w Pinnewala został założony 35 lat temu dla pięciu sierotek znalezionych
w dżungli. Miał wtedy służyć tymczasowej opiece nad zwierzętami, które nie
radziły sobie na wolności, zbyt młodymi lub rannymi. Od tamtego czasu wiele się
zmieniło. Ośrodek został atrakcją
turystyczną i trudno oprzeć się wrażeniu, iż sierocińcem jest już tylko z nazwy.
Chociaż faktycznie zapewnia się tu schronienie przynajmniej dwóm kalekim
słoniom (oślepionemu przez postrzał kłusowników olbrzmymiemiu samcowi oraz smutnej
trójnogiej ofierze miny), to zaryzykowalibyśmy stwierdzenie, że wszystkie
słoniowe oseski, trzy razy dziennie pojone mlekiem ku uciesze tłumów, urodziły
się tutaj, w niewoli. Stado liczy już niemal 60 osobników i żaden z nich nigdy
nie będzie żył w naturze.
Życie słoni w
Pinnewala składa się z nieustających sesji karmienia butelką przez rozczulone
turystki, regularnych przemarszy między sklepami z pamiątkami, nader częstych
dwugodzinnych kąpieli w pobliskiej rzece i pozowania do zdjęć pod czujnym okiem
panów z bosakami, których słonie boją się tak bardzo, że szczegóły ich „treningu”
strach sobie wyobrażać. I tak codziennie od 9:00 do 18:00.
Oprócz grubych
łańcuchów pobrzękujących na słoniowych nogach, dodatkowo przeszkadza w
zwiedzaniu Pinnewali całkowity brak nuty merytorycznej. Na próżno szukać by tu jakiejkolwiek
informacji o funkcjonowaniu ośrodka albo jego podopiecznych. Żadnych tabliczek,
gablotek, napisów. Żadnych prób przybliżenia turystom słusznej słoniowej
sprawy. Żeby dowiedzieć się czegoś o tych słoniach, trzeba przeszukać internet,
przewertować przewodniki. Najważniejszą misją pracowników sierocińca jest
natomiast aranżowanie jak najlepszych kadrów za niewielką opłatą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz