Lankijczycy są
wyjątkowo mało namolni w kwestii napastowania turystów. Stopień natarczywości
sprzedawców, ulicznych artystów i świadczycieli usług wszelakich jest tu znacznie niższy, niż w innych
krajach, jakie odwiedzaliśmy. Pewne zagęszczenie nagabywaczy na spektakle
kandyjskiego tańca pseudotradycyjnego można napotkać pod Świątynią Zęba w
Kandy, ogólnie jednak jako cudzoziemcy czujemy się na Sri Lance zdecydowanie
niezaszczuci.
Dużo bardziej
męcząca jest lankijska ciekawość. Mieszkańcy wyspy są pod tym względem trochę
jak dzieci, które zbiegają się ze wszystkich stron i przepychają jeden przez
drugiego, gdy tylko wydarzy się coś w najmniejszym choćby stopniu odbiegającego
od codziennej rutyny (jak wypadek autobusu lub para białasów pytających o
drogę). Kiedy wypatrzą w tłumie bladą
twarz, przyczepiają się do jej posiadacza i drepczą za nim dokądkolwiek by się
nie udał, bombardując po drodze setką pytań. Spotkanie tradycyjnie zaczyna się
pytaniem zaczepnym: „You’re from, sir?”, po którym następuje pytanie
zagajające: „Sri Lanka good?”, po czym jak z automatu pada seria pytań na
tematy różne w nieustalonej kolejności.
Opowiadanie
historii swojego życia przypadkowo napotkanym ludziom po kilka razy dziennie początkowo
wydaje się nam uciążliwe, a bezustanne powtarzanie, że jesteśmy z „Poland”
przez „P”, nie z „Holland” - nawet irytujące. Z czasem jednak, zaskoczeni
pytaniami o to, czy Polacy mówią jeszcze jakimiś językami poza angielskim i czy
wszyscy w naszym kraju są buddystami, uświadamiamy sobie, jak egzotycznym
krajem dla Lankijczyków musi być Polska i wybaczamy im ich nieposkromioną
ciekawość. W końcu cóż innego przygnało nas do ich kraju?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz