Krabiki ninja czają się w ciemnościach. Doskonale wtopione w otoczenie trwają bezszelestnie w bezruchu, dopóki się nie zjawisz, a kiedy tylko wyczują twoją obecność, są szybsze niż błyskawica...
Na Sri Lance
słońce dość wcześnie zachodzi. O szóstej po południu jest już praktycznie
ciemno. „Ciemno” na plaży w Negombo oznacza mrok absolutny – czarno z ledwie
uchwytnymi przebłyskami szarości. Żadnej promenady rozświetlonej latarniami,
żadnego błyszczącego neonami molo. Intuicyjnie da się jednak wyczuć granicę między
morzem a lądem, spacer jest więc możliwy.
Idziemy. Nie
widać nic, morze szumi. Palcami bosych stóp macamy załomy w piasku, żeby się
nie wypierdzielić. Jest ciepło i romantycznie.
Po pewnym czasie
zaczynamy mieć niejasne wrażenie, że grunt porusza nam się pod nogami. Przed
nogami, właściwie. Bardzo szybko, jakby czmychał. Wytężamy oczy, które jednak w
negombijskich ciemnościach są całkiem bezużyteczne. Na szczęście jest z nami
niezawodna latarka-czołówka. Odpalamy, świecimy i okazuje się, że ziemia, po
której stąpamy pokryta jest zwartą warstwą krabów.
Kraby są w
kolorze piachu, w rozmiarach od mikroskopijnego do wielkości dłoni. Kiedy
zapada zmrok, wyłażą ze swoich norek i siedzą na plaży tak długo, aż jakaś
stopa nie zawiśnie tuż nad nimi. Wtedy z prędkością japońskiego poduszkowca
rzucają się... do ucieczki, co przy ich ogromnej ilości wygląda jak
koncentrycznie rozchodząca się fala. Scena jak z horroru, gdyby krabiki były
straszne i krwiożercze. Ale nie są.
Z przyczyn
oczywistych sfotografowanie krabików ninja jest niemożliwe, wstawiamy więc zdjęcie
nieporównywalnie wolniejszego krabika murkowego z Mirissy.
I jeszcze malutkiego kraba pustelnika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz