Strony

16.12.2010

O AUTOBUSACH


Po lankijskich drogach jeżdżą trzy rodzaje autobusów: czerwone, białe i luksusowe. Te ostatnie występują niezmiernie rzadko, toteż nie będziemy się nimi zajmować jako kategorią. W późniejszym czasie poświęcimy natomiast wpis egzemplarzowi, z którym splotły się nasze losy.


Autobusy czerwone to te państwowe, najwolniejsze i najbardziej zdezelowane. Białe ekspresy są w lepszym stanie technicznym, więc poruszają się troszeczkę szybciej. Niewiele jednak, bo nie na wiele pozwala nawierzchnia (średnia prędkość  jazdy wynosi oszałamiające 30 km/h). 100% autobusów jest marki TATA i wszystkie wydają się pamiętać czasy kolonialne. Prawda jest taka, że niezależnie od koloru, żaden z tych wehikułów pod żadnym względem nie nadaje się do ruchu drogowego i według żadnych znanych nam standardów nie powinien być do niego dopuszczony. Standardy jednak to pojęcie względne.

Najlepiej funkcjonującą częścią tutejszych autobusów jest radio oraz wielkie kolumny rozmieszczone równomiernie ponad siedzeniami. Z kolumn przez całą drogę i w czasie postojów płynie syngaleskie disco polo. Z głośnością, która wprawia szyby w wibracje i trwale uszkadza błony bębenkowe. Dobrze też działają autobusowe ołtarzyki – umieszczone tuż obok kierowcy neonowe panteoniki bóstw o estetyce automatów do gry z elementami  choinkowymi.


Lankijskie autobusy zawsze jeżdżą z otwartymi drzwiami. Początkowo sądziliśmy, że to forma wentylacji, szybko jednak empirycznie przekonaliśmy się o prawdziwej tego przyczynie. Otóż drzwi pozostają otwarte, aby w czasie jazdy nadmiar masy ludzkiej ze środka pojazdu mógł swobodnie zwisać przez nie na zewnątrz.

Załoga autobusu składa się z kierowcy i konduktora. Konduktor sprzedaje bilety i upycha pasażerów w taki sposób, aby we wnętrzu TATY nie marnował się ani jeden milimetr kwadratowy przestrzeni, ani centymetr sześcienny powietrza. Konduktor ma przy tym także zdolności ninja, gdyż nawet w tak skrajnie nieprzychylnych warunkach potrafi, tylko sobie znanymi sposobami, przecisnąć się z jednego końca pojazdu w drugi, aby zaopatrzyć każdego w stosowny bilet.

Funkcja kierowcy nie wymaga obszernych tłumaczeń. Na Sri Lance kierowca, gdy prowadzi jest z reguły bosy i żuje betel, przez wiele kilometrów bezustannie plując przez okno czerwono-brązową mazią. Jego siedzenie wraz z gigantyczną pokrywą silnika otoczone jest niską barierką, za którą podróżni układają swoje torby i tobołki. W rezultacie kierowca prowadzi autobus zabudowany z jednej strony ustawicznie rosnącą ścianą bagaży, które co jakiś czas opadają mu na lewe ramię i dźwignię zmiany biegów. Mniejsze bagaże układa się wzdłuż przedniej szyby na desce rozdzielczej.

Na koniec warto jeszcze wspomnieć, że podróżowanie autobusami na Sri Lance, nawet jak na tutejsze warunki, jest kuriozalnie tanie. Za około trzy złote można tu spokojnie przejechać 150 km. To jakieś 4,5 godziny jazdy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz