Antalya to trochę porażka. Pięknie położona nad turkusowym morzem, z
dramatycznie majaczącymi ponad plażą sylwetkami gór i fantastycznie
odrestaurowaną ottomańską zabudową starego miasta, jakieś 10 lat temu miała
ambicje i wszelkie możliwości, by stać się perłą Tureckiej Riwiery. Paradoksalnie
jednak na jej wielką niekorzyść zadziałał fakt, iż Antalya jest najzamożniejszym
i najszybciej rozwijającym się infrastrukturalnie miastem Turcji. W rezultacie
plany uczynienia z niej sielankowego nadmorskiego kurortu w pewnym momencie
potoczyły się nie do końca właściwym torem i Antalya stała się czymś na kształt
Sopotu, tylko że wielkości Warszawy.
W zasadzie niewiele więcej mamy do powiedzenia o samym mieście, którego
zwiedzanie może się śmiało zamknąć w 30 minutach. Chcielibyśmy natomiast
(korzystając z okazji) gorąco polecić rodzinną restauracyjkę Huseina (zaraz za
meczetem, naprzeciwko Bramy Hadriana, od
strony wyjścia z toalet), w której jadają tylko miejscowi, nikt nie mówi w
innym języku niż turecki i nie ma nawet menu. Serwis jest za to pięciogwiazdkowy,
a jedzenie pyszne, w dużych ilościach i za połowę ceny restauracji
zgromadzonych na placyku między Starym Bazarem a Wieżą Zegarową, gdzie gdy
zapada zmrok, zbierają się na żer wszyscy turyści Antalyi.
Pozdrawiamy Huseina, jego żonę i siostrę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz