Do Macedonii
jedziemy nastawieni na kulinarny wypas. Spodziewamy się rustykalnej kuchni
bałkańskiej z dużymi ilościami przetworów warzywnych, o silnych wpływach
tureckich i lekkich wpływach śródziemnomorskich, choć z oczywistych przyczyn,
bez owoców morza. Nasze oczekiwania umacnia jeszcze lektura przewodnika,
zachwalającego niezliczone odmiany macedońskiego ajwaru i wszechobecne
targi, gdzie rolnicy każdego dnia sprzedają swoje ekologiczne jarzyny prosto z
pola. Taki stan rzeczy wydaje się potwierdzać nasz gospodarz, który niemal wita
nas oznajmieniem, że kraj jego oferuje niezapomniane wrażenia smakowe, a
zwłaszcza jest rajem dla wegetarian. Aż nie możemy się doczekać poranka.
Nazajutrz pierwsze zaskoczenie. W Macedonii praktycznie nie je się śniadania. Śniadanie się pije. Składa się ono ze szklaneczki mastiki, czyli mocnej, ziołowo-anyżowej wódki oraz naparstka czarnej, gęstej kawy-siekiery po turecku. Wszystko zaraz po przebudzeniu, na pusty żołądek. Jest to od pokoleń kultywowana tradycja, na którą pan gospodarz usiłuje nas nawrócić co dzień o poranku, twierdząc, że to zabija bakterie i dzięki temu Macedończycy nie chorują. Połowa z nas nie daje się przekonać. Druga połowa dzielnie wdraża w czyn tę piękną świecką tradycję, ale po czterech dniach uznaje, że zbawienny wpływ takiej diety na zdrowie jest co najmniej wątpliwy.
Nazajutrz pierwsze zaskoczenie. W Macedonii praktycznie nie je się śniadania. Śniadanie się pije. Składa się ono ze szklaneczki mastiki, czyli mocnej, ziołowo-anyżowej wódki oraz naparstka czarnej, gęstej kawy-siekiery po turecku. Wszystko zaraz po przebudzeniu, na pusty żołądek. Jest to od pokoleń kultywowana tradycja, na którą pan gospodarz usiłuje nas nawrócić co dzień o poranku, twierdząc, że to zabija bakterie i dzięki temu Macedończycy nie chorują. Połowa z nas nie daje się przekonać. Druga połowa dzielnie wdraża w czyn tę piękną świecką tradycję, ale po czterech dniach uznaje, że zbawienny wpływ takiej diety na zdrowie jest co najmniej wątpliwy.
Jeśli nie
dostanie się wcześniej zapaści alkoholowej lub/i migotania przedsionków, tak
około godziny 11:00 zjada się tu obwarzanka z sezamem i popija jogurtem. Ponieważ
jednak nalegamy na zagryzienie czymś porannej wódki, gospodarz stwierdza, że
koniecznie musimy spróbować burek. To nam nawet odpowiada, bo burek – rodzaj
placka z ciasta francuskiego przekładanego różnymi farszami – poznaliśmy i
polubiliśmy w Chorwacji. Dzielimy się z nim tą myślą, ale słyszymy, że burek
chorwacki nijak się ma do macedońskiego, że to zupełnie inne danie i że
tutejszy burek jest bez porównania pyszniejszy. Spieszymy więc do poleconej
piekarni posmakować tego super-burka.
Po degustacji
spostrzeżenia nasuwają się dwa: 1) Trudno powiedzieć, czy lepszy jest burek
macedoński, czy chorwacki, bo są dokładnie takie same. 2) Szeroki wybór farszy
chorwackiego burka w Macedonii sprowadza się do wyboru między twarogiem a
twarogiem ze szpinakiem.
Wyprzedzając bieg
zdarzeń, dodamy w tym miejscu, że w Macedonii generalnie wszystko jest z
twarogiem. Potrawy „z serem” (sirenje)
zawierają tylko i wyłącznie ser biały. Na określenie żółtego sera używa się tu
innego słowa (kaškaval), tłumaczonego na angielski jako „yellow cheese”. Samo „cheese” zawsze, bez wyjątku oznacza twaróg
i pojawia się w menu nader często. W połowie naszego pobytu w tym kraju zaczyna
nas mdlić po twarogu. Pod koniec uroczyście ślubujemy wykreślić biały ser z
jadłospisu na najbliższe kilka miesięcy.
Wracając jednak do głównego wątku, lekko rozczarowani porannym posiłkiem, mówimy sobie: „co kraj to obyczaj” i w nadziei na lepszy posiłek popołudniowy idziemy ponapawać oczy na rynek warzywny. Przeżywamy tam prawdziwy jarzynowy zawrót głowy. Wszystko olbrzymie, soczyste, pachnące, stragany aż się uginają. W dodatku jesteśmy na Bałkanach w czasie zbioru i suszenia papryki na ajwar. W każdym domu, na każdym balkonie, w miastach i wsiach, porozwieszane są bajecznie kolorowe girlandy papryk wszelkiego rodzaju. Ślinka cieknie od samego patrzenia.
Wracając jednak do głównego wątku, lekko rozczarowani porannym posiłkiem, mówimy sobie: „co kraj to obyczaj” i w nadziei na lepszy posiłek popołudniowy idziemy ponapawać oczy na rynek warzywny. Przeżywamy tam prawdziwy jarzynowy zawrót głowy. Wszystko olbrzymie, soczyste, pachnące, stragany aż się uginają. W dodatku jesteśmy na Bałkanach w czasie zbioru i suszenia papryki na ajwar. W każdym domu, na każdym balkonie, w miastach i wsiach, porozwieszane są bajecznie kolorowe girlandy papryk wszelkiego rodzaju. Ślinka cieknie od samego patrzenia.
Problem w tym, że
na patrzeniu się kończy. Nigdzie nie da się bowiem skosztować tego
dobrodziejstwa natury. Macedońskie restauracje nic z tych rzeczy nie serwują.
Odnosimy wrażenie, że ogólnie obowiązującym w całym kraju typem restauracji
jest pizzeria. Nieskończone rzędy poupychanych jedna przy drugiej pizzerii
obklejają deptaki i bulwary większych i bardziej turystycznych miast, jak
Ochryd czy Bitola. Wszystkich poza Skopje. Tutaj, jak na ironię, oferta
gastronomiczna jest szczególnie uboga. W stolicy jedynymi rodzajami jadłodajni
są luksusowa restauracja przyhotelowa lub kebap w tureckiej dzielnicy. W obu można
zjeść głównie sztukę mięsa. Różnica jest w zasadzie tylko cenie, bo mięso
prawie zawsze przyrządzone będzie w ten sam sposób: upieczone z solą.
Generalnie po
wielu próbach zapoznania się z kuchnią macedońską, niestety stwierdzamy, że w
kwestii kulinarnej panuje w tym kraju absolutny brak wyobraźni. Właściwie nie
używa się żadnych ziół czy przypraw, które nadawałyby jedzeniu jakiś konkretny
smak i aromat. Nawet te szalenie popularne pizze podawane są bez szczypty
oregano. Jedyne znane tu sosy to ketchup i majonez. Dressingi do sałatek nie
istnieją. Same sałatki też zresztą prawie nie.
Wegetarianizm jest w Macedonii zjawiskiem nie tyle rzadkim, co niespotykanym. Olbrzymia większość menu w ogóle nie przewiduje, że ktoś może nie jeść mięsa. Jedyną jarską potrawą, jaką oferuje nam się wszędzie jest tavče gravče – fasola Głupi Jaś pływająca w oliwie, zapiekana w glinianym naczynku. Doskonałe, wysokokaloryczne danie na syberyjską zimę. Tylko, że tu jest 30°C i oleiste tavče gravče, spożywane w piekącym słońcu, wchodzi raczej ciężko. Przesławnego ajwaru udaje nam się spróbować dopiero na głębokiej wsi, w gospodarstwie agroturystycznym. Później, żeby przypomnieć sobie jego smak, nabywamy słoik w supermarkecie. To jedyna opcja, bo żadna restauracja nie serwuje tego skarbu narodowego.
Wegetarianizm jest w Macedonii zjawiskiem nie tyle rzadkim, co niespotykanym. Olbrzymia większość menu w ogóle nie przewiduje, że ktoś może nie jeść mięsa. Jedyną jarską potrawą, jaką oferuje nam się wszędzie jest tavče gravče – fasola Głupi Jaś pływająca w oliwie, zapiekana w glinianym naczynku. Doskonałe, wysokokaloryczne danie na syberyjską zimę. Tylko, że tu jest 30°C i oleiste tavče gravče, spożywane w piekącym słońcu, wchodzi raczej ciężko. Przesławnego ajwaru udaje nam się spróbować dopiero na głębokiej wsi, w gospodarstwie agroturystycznym. Później, żeby przypomnieć sobie jego smak, nabywamy słoik w supermarkecie. To jedyna opcja, bo żadna restauracja nie serwuje tego skarbu narodowego.
Ajwar z
supermarketu jest naprawdę pyszny, ale prawdopodobnie nie o takie doświadczenie
kulinarne chodzi większości turystów. Nam w każdym razie nie do końca o takie
chodziło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz