Jutro wracamy na Wyspę Arran. Wracamy, jak się okazało, a w co trudno nam uwierzyć, po pięciu latach od poprzedniej wizyty. Jakkolwiek niedawno by
się nam to nie wydawało, tytuł folderu ze zdjęciami na twardym dysku laptopa
bezlitośnie i z pełną stanowczością głosi: „Arran 2008”. Tak więc pół dekady
minęło odkąd pierwszy raz wsiedliśmy na prom w Ardrossan, by godzinę później
postawić stopę na przystani w Brodick. A skoro już mamy te zdjęcia otwarte na
pulpicie, to zanim napiszemy coś o Arran teraz, najpierw pokażemy Wam Arran
wtedy oraz jacy piękni i młodzi byliśmy pięć lat temu.
Wtedy też był
maj, a pogoda szkockiego Zachodniego Wybrzeża zaskoczyła nas niespotykanym tu
upałem i słońcem, które spaliło naszą nieprzygotowaną, odwykłą od
promieniowania UV skórę na kolor dojrzałego buraka. Długo potem bolało.
Na Arran spędziliśmy tylko weekend, a ponieważ nie posiadaliśmy samochodu oraz dlatego, że komunikacja autobusowa odbywa się jedną trasą dookoła i jedną w poprzek wyspy, to udało się nam zwiedzić ją dość szczątkowo. Mimo to zaliczyliśmy chyba największe arrańskie ikony poza perełką naszej organizacji-chlebodawczyni, NTS – Zamkiem Brodick, który wbrew całej naszej lojalności i zaangażowaniu nie wzbudził w nas tyle zainteresowania co inne, bardziej naturalne skarby wyspy.
Na Arran spędziliśmy tylko weekend, a ponieważ nie posiadaliśmy samochodu oraz dlatego, że komunikacja autobusowa odbywa się jedną trasą dookoła i jedną w poprzek wyspy, to udało się nam zwiedzić ją dość szczątkowo. Mimo to zaliczyliśmy chyba największe arrańskie ikony poza perełką naszej organizacji-chlebodawczyni, NTS – Zamkiem Brodick, który wbrew całej naszej lojalności i zaangażowaniu nie wzbudził w nas tyle zainteresowania co inne, bardziej naturalne skarby wyspy.
Zamiast podziwiać zamkowe komnaty, zmierzamy więc zobaczyć królewskie jaskinie. Nazwę King’s Caves zawdzięczają legendzie o tym, że w czasie walk o niepodległość ukrywał się w nich przed Anglikami król Szkocji Robert Bruce, świetnie znany szerokiej publiczności filmu „Braveheart”. Gdy tak siedział w jaskiniach zniechęcony kolejnymi klęskami, zobaczył nad swą głową pająka wijącego sieć. Nić rwała się i obsuwała na poszarpanej, wilgotnej ścianie groty, ale pająk wciąż zaczynał budować ją od nowa, aż w końcu zdołał uwić pajęczynę i mocnych, trwałych splotach. To tak zainspirowało króla Roberta do dalszej walki, że krótko potem poprowadził Szkotów do zwycięskiej bitwy pod Bannockburn.
Idziemy też na Wrzosowisko Machrie, by zjeść plenerowy obiad w otoczeniu tajemniczych, pradawnych menhirów. Kamienne kręgi stoją tu od około 1800 r p.n.e., ale samo miejsce nosi znaki bytności i rytualnej działalności człowieka już o wiele wcześniej, w okresie neolitu. Szamiąc nasze kanapki, zastanawiamy się jakby to było, nie ruszając się z tego wrzosowiska, cofnąć się w czasie o 4000 lat, a potem w przyspieszonym tempie zobaczyć wszystko, czego niemymi świadkami były Machrie Stones. Z tej fantastyczno-historycznej zadumy wyrywa nas myśl, że musimy złapać ostatni w niezbyt często kursujących autobusów do Brodick.
Przez resztę czasu generalnie włóczymy się to tu, to tam, podziwiając przepiękne widoki i bujną przyrodę oraz starając się przemaszerować jak największą, dostępną bez innego niż własne nogi środka lokomocji, powierzchnię Isle of Arran.
Goatfell na lewo, Zamek Brodick na prawo, środkiem kroczy B. |
Na sam koniec zostawiamy sobie Goatfell – najwyższą górę wyspy. Podejście sprawia wrażenie trudnego i stromego, prawdopodobnie głównie ze względu na żar, jaki leje się nam z nieba na głowy, ale jak zawsze uczucie, którego doświadcza się będąc na szczycie, wynagradza wszystko, co mogło się wydawać ciężkie po drodze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz