Strony

30.04.2013

BŁĘKITNA LAGUNA


Pierwszy stycznia, pierwszy dzień nowego roku. Dzień, który większość ludzi, niezależnie od tego gdzie są, przesypia po męczącej sylwestrowej nocy. Dzień, w który wszystko jest pozamykane, bo wszyscy potrzebują spokoju i czasu na leczenie kaca. Dzień, w którym nic się nie robi.

Ale my nie mamy kaca i nie przetańczyliśmy poprzedniej nocy. Temperatura, w jakiej ją spędzaliśmy nie pozwoliła nam nawet dopić całego wina z naszej oszronionej butelki, więc dziś czujemy się całkiem rześko.

Sylwester. Najlepszy stolik w Reykjaviku. Ciastka przymarzły nam do blatu.

To co można robić pierwszego stycznia na Islandii? Otóż, można się wymoczyć w gorących źródłach co, jako że została nam pewna nadwyżka funduszy, postanawiamy uczynić. Poza tym, zawsze chcieliśmy spróbować, odkąd zobaczyliśmy miny na tych zdjęciach.

Tak więc rok 2013 inaugurujemy udając się o poranku do Błękitnej Laguny.

To chyba najpopularniejsze spa w tym kraju. Zaledwie 39km od Reykjaviku i jeszcze bliżej międzynarodowego lotniska Keflavik, wita nas kilometrowym ogonkiem turystów wszelkiej maści, przedreptujących z zimna i ściskających w gotowości swe ręczniki i gatki. Nie szkodzi, postoimy. I tak nie mamy nic innego do roboty.

Odczekujemy swoje, wydajemy malutką fortunę na bilet, przechodzimy pomyślnie szatniowy test na inteligencję z obsługi jakichś zdalnie sterowanych, chipowych szafek, by wreszcie doświadczyć błogostanu pławienia się w parujących toniach Bláa Lónið.


A trzeba przyznać, że stan to zaiste błogi. Woda, mimo leżącego wokół śniegu i braku jakichkolwiek ścian czy sufitów, ma temperaturę blisko 40⁰C. Gdy wytryska z ziemi, ma aż 90⁰C, ale do basenów dopływa już znacznie schłodzona w pobliskiej elektrowni geotermalnej. Oprócz rozleniwiającego ciepełka laguna niesie ludziom również dobrodziejstwo silikonowego błota. Jej dno pokrywa naturalna, biała, glutowata maź pełna zbawczych dla skóry alg i minerałów. Wydobyte z gorących czeluści błoto, ustawiane jest w drewnianych wiaderkach na brzegach akwenów, by można je było sobie obficie aplikować na twarz oraz inne części ciała w postaci cudownej, odmładzająco-uzdrawiającej maseczki. My też sobie taką robimy, żeby się nie zestarzeć. Dwa razy.

Po trwających większą część dnia ablucjach, kiedy uznajemy, że wystarczająco się już odmłodziliśmy,  idziemy jeszcze rzucić okiem na elektrownię. Fascynuje nas to, jak skutecznie Islandia wykorzystuje swoje naturalne zasoby do produkowania czystej, odnawialnej energii. Cały Reykjavik ma ciepłą wodę ze źródeł geotermalnych. Pod prysznicem czeka się raczej aż strumień się schłodzi, niż nagrzeje. I tylko czasem kąpiel lekko jedzie siarką.

Elektrownię możemy oczywiście podziwiać jedynie z zewnątrz i z daleka, ale i tak wydaje nam się jakaś taka bardziej przyjazna, dymiąca w ciemnościach na różne wesołe kolory. Dymiąca tylko parą wodną, dodajmy.

3 komentarze:

  1. Dym z elektrowni wygląda jak zorza ;-)
    Niestety nie miałam przyjemności podziwiać Błękitnej Laguny, ale udało mi się być w jej nieco mniejszej odpowiedniczce w pobliżu Myvatn. Cudny zapach siarki i tak był wszechobecny.
    1 stycznia, jeszcze w nocy byłam na lotnisku w Rovaniemi i właściwie cały dzień spędziłam na lotniskach i w samolotach :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aguś, cudny opis wyjątkowego zakątka:) To wspaniale, że tyle podróżujecie i odkrywacie takie perełeczki. Gorąco całujemy i życzymy Wam, aby Dos Vagabundos możliwie szybko odwiedzili Polskę;) Paulina&Arek

      Usuń
    2. Cześć, Koleżanko-Szklanko i Kolego też :)

      No, ciągle nam do tej Polski nie po drodze, a jak już po drodze, to albo na bardzo krótko, albo nie wychodzi wcale. W następny weekend na przykład chcieliśmy być w Poznaniu na 20-leciu Domu Bretanii, ale się nam sprawy urlopowe pokomplikowały i klapa...

      A może Wy macie ochotę się wybrać do Edynburga? Jeśli tak, to dajcie znać, przyjmiemy Was chlebem i solą :)

      Usuń