Reykjavik, jak
wspomnieliśmy poprzednio, leży zaledwie dwa stopnie szerokości geograficznej
poniżej północnego kręgu polarnego, co czyni go najbliższym bieguna miastem
stołecznym na świecie. Dlaczego jest właśnie tu, gdzie jest? Otóż przez
przypadek, bądź jak kto woli, zrządzeniem boskim.
Kiedy Ingólfur
Arnarson, wiking z Norwegii przypłynął na Islandię w 874 roku, była ona
niezamieszkałą wulkaniczną wyspą, gdzieś na środku lodowatego oceanu, w połowie
drogi do nieodkrytej jeszcze Ameryki. Choć wcześniej bywali tu przelotem
nordyccy żeglarze i irlandzcy pustelnicy, nikomu dotąd nie przyszło do głowy,
by się osiedlać na stałe. Wszyscy zgodnie twierdzilii, że jeden sezon w tak
surowych warunkach to aż nadto i wcześniej, czy później, wracali do domu.
Arnarson tej
możliwości nie miał, gdyż wraz z bratem krwi, Hjórleifurem, z domu oraz z kraju
został po prostu wygnany za niepoprawność polityczną i przekonywanie do swoich
racji „żelaznymi argumentami”. Zapakował więc swoją rodzinę, niewolników,
dobytek oraz kniaziowski tron do łodzi i pożeglował.
Po dopłynięciu do
wybrzeży bezludnej Islandii, zgodnie z tradycją, wrzucił do morza drewniane
runiczne pale ze swojego tronu i wezwał bogów, by wskazali najlepszą miejscówkę
na założenie osady. Jego niewolnicy przez kilka miesięcy spacerowali po
islandzkich plażach, zanim znaleźli pale, wyrzucone na brzeg w miejscu, nad
którym gęstym tumanem unosił się siny dym (z gejzerów, ale oni tego nie
wiedzieli). Nazwali je Reykjavik, czyli Dymiąca Zatoka, po czym wrócili do
Ingólfura powiedzieć, że tam się absolutnie zamieszkać nie da. Wódz stwierdził
jednak, że przecież nie może się nie dać, skoro sami bogowie wybrali tę lokalizację.
Współczesny
Reykjavik jako miasto nie powala szczególnie atrakcyjnością. Ciężko dostrzec w
nim jakiś ogólny zamysł urbanistyczny czy charakterystyczne landmarki.W zasadzie jedynym rozpoznawalnym
budynkiem jest kolosalny Halgrímskirkja – siermiężny kościół z surowego betonu,
tak z zewnątrz, jak i wewnątrz, pozbawiony jakichkolwiek elementów
dekoracyjnych, którego budowa trwała tak długo (1945-1986), że sami Islandczycy
zaczęli mieć go dosyć, zanim w ogóle został ukończony.
Od niedawna jest
jeszcze równie kontrowersyjna Harpa – ultra-nowoczesne centrum
konferencyjno-kulturalne, które islandzki rząd postanowił wybudować mimo
całkowitego bankructwa kraju w 2008, wychodząc z założenia, że przecież się
zwróci. Czy i kiedy się zwróci, tego jeszcze nie wiadomo, podobnie jak nie
wiadomo czy mieszkańcy bardziej nie lubią Harpy, czy Halgrímskirkja.
Jest jednak w
stolicy Islandii coś, co da się lubić. Kiedy bliżej mu się przyjrzeć, Reykjavik
pełen jest mniej lub bardziej offowej
sztuki ulicznej i to ona nadaje temu na pozór bezbarwnemu, niewyrazistemu miastu
charakter. Szczerze mówiąc, o wiele więcej ekscytacji niż oficjalne zwiedzanie,
dostarczyło nam eksplorowanie osiedlowych podwórek.
Byłam w Rejkjaviku w lecie i niestety muszę się zgodzić co do jego niepowalającego charakteru. Ładniejsze jest Akureyri, choć też znajduje się tam podobny kościół :-)
OdpowiedzUsuńSkaranie z tymi kosciolami :)
UsuńMy niestety nie mielismy okazji odwiedzic Akureyri. Moze nastepnym razem. Mimo wszystko jednak klimat Reykjaviku (tego podworkowo-muralowego) nam sie calkiem spodobal.