Zjawiliśmy się na
dworcu Harem w Istambule trzy dni przed planowaną podróżą do Göreme. W miarę
szybko udało nam się w gąszczu kolorowych transparentów odnaleźć biuro,
obsługującej trasy do Kapadocji, kompanii Nevşehir, gdzie szerokim uśmiechem
powitał nas okrąglutki, wąsaty pan w drucianych okularkach, mówiący tylko po
turecku. Mimo bariery językowej, a za sprawą dobrej woli wszystkich
zaangażowanych interlokutorów, zakup biletu przebiegł jednak nad podziw
sprawnie.
Odbywał się on
głównie zaskakująco skuteczną metodą gestykulacyjno-piktograficzną, do momentu gdy
pan (wskazując każde z nas długopisem) zasugerował, iż potrzebuje naszych
nazwisk, po czym napisał na kartce bardzo długie słowo, zaczynające się od: „SIGN...”
Błyskawicznie zadziałała nasza niebagatelna kompetencja językowa, nakazująca
wnioskować, że chodzi o podpis. Podpisaliśmy się ku wielkiej uciesze pana,
który uznał widocznie, iż nasza nieznajomość tureckiego ogranicza się tylko do
języka mówionego i zaczął na piśmie, w zdaniach wielokrotnie złożonych, dawać
nam szczegółowe wskazówki dotyczące wyjazdu. Tu jednak nasz poliglotyzm okazał
się niewystarczający. Wzięliśmy więc karteczkę i, serdecznie dziękując, rozstaliśmy
się w atmosferze obopólnego zadowolenia.
Kiedy trzy dni
później ponownie przybyliśmy na dworzec, pan wyłowił nas spośród tłumu
podróżnych stosów i bagaży. Schował nasze plecaki w swym bezpiecznym kantorku,
a gdy przyszedł czas, wskazał właściwy autobus i pomachał na pożegnanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz