Göreme to malutkie miasteczko w Kapadocji, którego oficjalne życie toczy się rytmem całkowicie podporządkowanym potrzebom turystów. Jest tu ponad 120 hoteli i pensjonatów, w większości wykutych w miękkiej wulkanicznej skale, by dać swym tymczasowym mieszkańcom złudzenie, iż zasmakowali tradycyjnego kapadockiego stylu życia (z bezprzewodowym internetem, klimatyzacją, breakfast included). Są też sklepy, w których nie kupują tutejsi i restauracje, w których nie jadają. Wieczorami zaś na głównej ulicy pojawiają się wąsaci panowie w haftowanych kamizelkach i fezach, z wielbłądami, na których można sobie zrobić zdjęcie lub nawet przejechać się wokół fontanny.
Turystki noszą tu
kolorowe, zwiewne, elegancko skrojone szarawary, w których wyglądają jak
współczesne Szeherezady. Miejscowe baby też noszą szarawary. Zwykle ciemne w
drobny, gęsty wzorek, naciągnięte pod sam biust. Wyglądają w nich jak pękate
matrioszki. Zasłaniają też dolną część twarzy, ale tylko poniżej nosa.
Turyści płci
męskiej wydają się spędzać cały swój czas półleżąc na restauracyjnych otomanach
z piwem Efes w jednej i nargilą w drugiej dłoni. Kiedy nie półleżą, ujeżdżają
po najbliższej okolicy na quadach, wzniecając straszne tumany kurzu.
Poza tym
wszystkim, Göreme jest jednak świetną bazą wypadową do pieszych wędrówek.
Położone centralnie, u zbiegu najciekawszych dolin, daje możliwość zobaczenia w
stosunkowo krótkim czasie wszystkiego, co Kapadocja ma najlepszego do
pokazania.
Z życia
pozaturystycznego, Göreme ma też nowiusieńki, odpicowany, choć niewielki meczet
z doskonałym systemem nagłaśniającym, który nikomu nie pozwala przegapić pory
na modlitwę. Wezwania muezinów w Turcji brzmią jednak – zupełnie inaczej niż w
Maroku – tak pięknie i śpiewnie, aż nie ma się żalu, że trzeba ich słuchać o
czwartej nad ranem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz