Jedyna grupa społeczna, którą dosłownie w przeciągu dnia zdążyliśmy obdarzyć antypatią, to pucybuty. Nie ci rasowi, siedzący dostojnie przy swych złoto zdobionych stanowiskach z wysokimi stołkami dla klientów, u których swoje markowe buty glancują eleganccy biznesmeni. Jest bowiem w Istambule jeszcze druga ich kategoria; pucybuty-sępy.
Pucybuty-sępy
żerują na turystach. Przez pół dnia potrafią siedzieć przykucnięci na
krawężniku lub murku ze swoim miniaturowym, przenośnym warsztacikiem do
czyszczenia obuwia wszelakiego, aż wypatrzą nieświadome ofiary. Wtedy, ni z
tego, ni z owego, odczuwają nagłą i przemożną potrzebę zmienienia lokacji.
Biorą więc swą skrzynkę-podnóżek w garść i ruszają naprzeciwko spacerowiczom, dokładnie
tuż przed ich oczami gubiąc dużą szczotkę. Każdy, niepozbawiony ludzkich
odruchów przechodzień nawołuje naturalnie biedaka, myśląc o kruchej jego doli
bez narzędzia pracy, jaką na chleb dla rodziny zarabia, a ten z
wdzięczności pada do stóp swego
dobroczyńcy, który zanim się spostrzeże ma czyszczone buty (nawet jeśli jest w
sandałach!). Wysłuchuje przy tym w nieprawdopodobnie szybkim tempie i
telegraficznym skrócie historii ubogiej familii w Ankarze i głodnych niemowląt
oraz, że cena usługi wynosi 18 lirów (36 PLN!), ale że za dobroć wyświadczona,
to co łaska.
O skali tego
szalbierczego zjawiska niech świadczy fakt, iż jednego tylko dnia w różnych
częściach miasta szczotkę przed nami upuszczono trzy razy. Przestrzegamy więc dobrodusznych turystów przed tą
zakałą uczciwego ludu tureckiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz