Stambulski ruch
uliczny jest już chyba legendarny. Specyfika jego polega głównie na korkach,
które trudno opisać słowami, a żeby wyrobić sobie o nich choć nikłe pojęcie,
wystarczy wyobrazić sobie, że w mieście wielkości dziesięciu Warszaw każdy
dojeżdża i wraca z pracy mniej więcej o tej samej porze. Każdy próbuje przy tym
wywalczyć sobie choćby skrawek wolnej przestrzeni, lawirując, wymijając,
wyprzedzając, zajeżdżając drogę i wpychając się swym pojazdem gdzie tylko się
da.
Klasyczne pojęcie
pasa ruchu w Istambule nie funkcjonuje. Istnieje w zasadzie tylko w teorii, a
właściwie w formie dobrze nam znanej linii malowanej na asfalcie, ale rzeczywiste
zasady jazdy wyznacza tu murek wbetonowany po środku jezdni, odgradzajacy od
siebie dwie wzburzone, kotłujące się rzeki samochodów podążające w przeciwnych
kierunkach.
Bezpieczeństwo
pieszych zapewniają krawężniki półmetrowej wysokości, na które trudno wejść,
nie mówiąc nawet o wjechaniu wózkiem inwalidzkim lub dziecięcym. Krawężniki te
nie tylko chronią życie i zdrowie mieszkańców miasta, ale również utrzymują ich
w świetnej kondycji fizycznej (zupełnie jak stepper gimnastyczny i za darmo).
Przejścia dla pieszych są, z zebrą i światłami, ale przechodzi się wtedy, gdy
na skraju rwącej ulicy uzbierze się wystarczająco duży tłumek, by wylec na nią
ławą i masą swą wstrzymać ruch albo – w przypadku tłumku niewystarczająco
licznego – gdy wyłoni się spośród niego lider o nerwach ze stali i charakterze
dość silnym, by porwać resztę za sobą.
I jeszcze sprawa
kluczowa: klaksony. Klakson jest w Turcji urządzeniem absolutnie niezbędnym,
bez którego pojazd uważa się za niesprawny i niezdolny do uczestnictwa w ruchu
drogowym. Trąbi się bowiem niemal bezustannie od momentu przekręcenia kluczyka
w stacyjce, do chwili zgaszenia silnika. Pojazd w ruchu onacza pojazd trąbiący,
a po Istambule porusza się jednocześnie ok. 1,6 miliona samochodów i każdego
dnia rejestruje się 640 nowych. Nie wiemy, ile to decybeli.
Na zdjęciu inwalida-kamikadze. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz