Strony

8.12.2012

CO NAS WKURZA W MACEDONII


Uwaga, wpis malkontencki! Nie poleca się czytać miłośnikom lukrowanych reportaży podróżniczych, wyidealizowanych wakacyjnych relacji oraz kolorowych katalogów biur podróży. Poleca się przeczytać osobom, które chcą się dowiedzieć jak naprawdę wygląda codzienna Macedonia okiem przyjezdnego, ewentualnie przygotować się do odwiedzenia tego kraju.

Oto subiektywny wykaz rzeczy, które nie spodobały nam się w Macedonii. Kolejność przypadkowa:

- Jedzenie: Do tego stopnia, że poświęciliśmy mu cały odrębny post, do przeczytania tutaj: MACEDONIA OD KUCHNI

- Palenie: Podobnie jak wiele innych „zachodnich mód”, do Macedonii nie dotarła jeszcze moda na niepalenie. Nie chodzi tylko o to, że we wszystkich kawiarniach, barach i restauracjach pierwszą rzeczą jaka pojawia się na stole jest zawsze i niezmiennie popielniczka, a o miejscach dla niepalących nie ma nawet co marzyć, ale o fakt, że pali tu prawie każdy i dosłownie wszędzie. Macedonia jest bez wątpienia krajem o największym (w naszym przypuszczeniu bliskim 100%) odsetku palaczy każdej płci i w każdym wieku, jaki kiedykolwiek odwiedziliśmy. W użyciu są na ogół papierosy, które zapachem przywodzą na myśl te, robiące u nas karierę w głębokim PRL-u, a ponieważ klimat bałkański jest pod każdym względem gorętszy niż klimat PRL-u i sprzyja obfitemu poceniu, należy powiedzieć szczerze i bez ogródek, że wielu ludzi po prostu cuchnie fajami.


- Toalety: Z pominięciem przybytków aspirujących do euro-standardu dominuje styl kucany, do którego po pewnej ilości podróży odbytych w różnych kierunkach łatwo się przyzwyczaić (bo większość świata preferuje ten właśnie styl). W Macedonii wnerwiają nas nie same kibelki, a ich drzwi, które nigdy, przenigdy się nie zamykają. Nie mówimy tu o braku zamka czy klucza. Chodzi o to, że drzwi do toalet zawsze w pewnym stopniu zostają uchylone i nie da się tej szpary w żaden sposób zanihilować. Po prostu taka konstrukcja.

- Roaming: Wysłanie sms-a zjada pół karty. Internet komórkowy jest dla naprawdę zamożnych.

- Smog: Szczególnie uporczywie odczuwalny w Skopje. Początkowo nie możemy zidentyfikować problemu, gdyż po pierwsze stolica Macedonii ze swoimi 500 tysiącami mieszkańców wydaje się za mała, by wyprodukować poważne ilości smogu, po drugie, paradoksalnie, problem nie przejawia się wcale w sferze respiracyjnej, lecz czysto wizualnej. Od pierwszej chwili mamy wrażenie, że powietrze jest podejrzanie nieprzejrzyste jak na tutejszą słoneczną pogodę, bezchmurne niebo i zerową wilgotność. Warunki niby idealne, a wszystko wydaje się jakieś matowe. Później obserwujemy, że słońce zawsze zachodzi tu, a księżyc wschodzi, dziwnie na różowo. Ostatecznie zaczyna zastanawiać nas fakt, iż od czterech dni chodzimy po mieście w piekącym skwarze, nie stosując żadnych kremów z filtrem, a mimo to żadne z nas ani trochę się nie opala. Wyjaśnienie tych tajemniczych zjawisk uderza nas jak obuchem, kiedy wracamy do Skopje z Kuklicy. Przez okna telebiącego się pustą szosą ogórko-busu widzimy w oddali stolicę. Dociera do nas, że miasto leży jakby w niecce otoczenej ze wszystkich stron górami, a nad tą niecką, wyraźnie odcinając się od jasnego nieba, ciężko zwisa kopulasta, różowa łuna smogu. Dalsze obserwacje doprowadzają nas do wniosku, że powodem tak olbrzymiej skali zanieszyszczenia powietrza w tak niewielkim kraiku, nie jest ilość, a jakość i stan jeżdżących po nim wehikułów – kolejny z serii miliona drobiazgów, o jakie Macedonia będzie musiała zadbać przed ewentualnym wstapieniem do Unii.


- Problemy komunikacyjne: Wiadomo, zdarzają się zawsze i wszędzie, ale przy odrobinie chęci i minimum dobrej woli po obu stronach kanału komunikacyjnego, bywają na ogół bardzo łatwo rozwiązywalne. W przypadku Macedonii należałoby raczej mówić o odgórnym braku inicjatyw, które uczyniłyby z FYROM-u kraj lingwistycznie przyjazny turystom. Dość uciążliwa jest nieznajomość języków u ludzi, których praca z założenia polega na dogadywaniu się z obcokrajowcami, na przykład w informacji turystycznej lub na dworcu. Znacznie bardziej zaskakujący jest jednak brak jakichkolwiek tłumaczeń w muzeach, na tablicach informacyjnych przy zabytkach i atrakcjach turystycznych. Gdy już pojawiają się gdzieś jakieś szczątkowe tłumaczenia na angielski, są tak koślawe, że można się popłakać, jeśli nie z rozgoryczenia, to ze śmiechu. I ewidentnie jest to spowodowane zwykłym niedbalstwem, olewajstwem i pójściem na łatwiznę, bo przecież nie brakuje w Macedonii osób, które potrafiłyby sformułować poprawnie kilka zdań w obcym języku. Dodatkowym utrudnieniem, przynajmniej dla nas, jest zapis macedońskiego cyrylicą, szczególnie wnerwiający na głodniaka, przy ciągnących się godzinami próbach wyboru dania z menu. Nasza umiejętność rozszyfrowywania cyrylicy ogranicza się do odbytego przez Bartka w klasie czwartej szkoły podstawowej kursu czytania tekstów bez zrozumienia, który mimo wszystko okazuje się nad wyraz pomocny. Po trzech dniach ustawicznego, treningowego czytania wszystkiego, od nazw ulic po etykiety na piwie, idzie nam już całkiem nieźle, jak bardzo zdolnym dzieciom ze szkoły specjalnej. Wolno i w skupieniu jesteśmy w stanie odcyfrować większość treści w spisie potraw, żeby przetłumaczyć je sobie ze słowniczkiem na końcu przewodnika. Chwilami jednak zwyczajnie nas to męczy i trochę nam się nie chce poświęcać 10 minut na każdy składnik kanapki, a uznajemy, że nasze „niechcenie się” jest w tym wypadku bardziej uzasadnione niż „niechcenie się” sprzedawców i restauratorów.


- Animozje międzykulturowe na tle wyznaniowym: Niestety wciąż bardzo silnie odczuwalne na całych Bałkanach. Przemycane jakby od niechcenia w postaci złośliwych żarcików, niepotrzebnych uwag, lekceważącego tonu w najbardziej nawet niewinnych wypowiedziach. Niby nic, a jednak powtarzane wciąż od nowa, każdego dnia, przy każdej okazji mogą szybko stać się nie do zniesienia dla kogoś, kto chce tu tylko spędzić urlop, a nie opowiadać się po którejś ze stron.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz