Strony

3.10.2012

PRZYSTANEK PIERWSZY - STOLICA


Zaczynamy w Skopje. Z dwóch milionów wszystkich Macedończyków, jedna czwarta mieszka właśnie tutaj i te 500 tysięcy czyni ze Skopje największą metropolię kraju. Miasto z zachodu na wschód przecina na pół mało imponująca rzeka Wardar (generalnie jest tu niewiele wody), która spełnia rolę naturalnego bufora oddzielającego chrześcijan na południu od muzułmanów na północy. Brzegi rzeki spina kilka mostów, w tym historyczny Kamienny Most, który z powodu animozji między mieszkańcami przeciwnych brzegów rzeki, był na przestrzeni wieków częściej burzony, niż odbudowywany. Obecnie stoi, a nawet pięknieje w oczach, gdyż jako budowla jakby nie było zabytkowa, załapał się na realizowany z wielkim rozmachem (i z równie wielkim rozmachem krytykowany) program „Skopje 2014”.

Program idzie pełną parą. Muzeum Narodowe już prawie gotowe.

O co chodzi w Programie? Trzeba zacząć od tego, że w 1963 roku Skopje nawiedziło straszne trzęsienie ziemi. Zauważyliśmy, że zdarzenie to miało tak silny wpływ na sposób myślenia mieszkańców, że mówiąc o wydarzeniach z przeszłości, dzielą czas na „przed trzęsieniem” i „po trzęsieniu”. Nie ma się co dziwić, żywioł obrócił w pył 80% miasta. Coś takiego nie może łatwo umknąć uwadze. Skopje odbudowano, jak przystało na tamte czasy, w duchu socrealizmu, a potem Macedonia miała na głowie istotniejsze – niż natury estetycznej –  problemy. Dwa lata temu rząd niepodległej, rozkwitającej Republiki zreflektował się jednak, że stolica jest szara i z wielkiej płyty, nie ma czym przyciągać turystów ani budzić narodowej dumy i się ogólnie wizualnie nie nadaje. Postanowiono więc w ciągu najbliższych czterech lat ją umonumentalnić i tak powstał program „Skopje 2014”.

No i Skopje się buduje. Można właściwie powiedzieć, że jest w tej chwili jednym wielkim placem budowy – rozkopanym, nieprzejezdnym, ginącym pod rusztowaniami, zasypanym gruzem. Za to za dwa lata wyłoni się jak Feniks z popiołów i olśni wszystkich całą masą nowiusieńkich zabytków i największym na kuli ziemskiej zagęszczeniem pomników na metr kwadratowy powierzchni.


Przedsmak stylu daje już dziś główny plac miasta, zwany – jakże oryginalnie – Placem Macedonii, z kolosalną fontanną przedstawiającą anonimowego wojownika na koniu (oficjalna wersja dla Grecji: wszelkie skojarzenia z Aleksandrem Wielkim na Bucefale są czysto przypadkowe), na której cokole wyryto sceny z życia i podbojów owego wojownika (skojarzenia z podbojami Aleksandra również są przypadkowe). Wokół cokołu ustawiono natomiast rzeźby starożytnych żołnierzy walczących z lwami, dzierżących włócznie i tarcze z gwiazdą do złudzenia przypominającą Słońce z Werginy, ale skojarzenia z falangitami zapewne są tu zupełnie przypadkowe. Fontanna wytryska skomplikowane układy taneczne w rytm lecącej z kołchoźników patetycznej muzyki, jednocześnie zmieniając kolory wystrzeliwanych strumieni wody. Jesteśmy tak oszołomieni, że aż nie wiemy, jak się ustosunkować.


Jeszcze bardziej nie wiemy co myśleć o „rodzinnym” domu Matki Teresy. Otóż Matka Teresa wcale się w nim nie urodziła. Mało tego, ten budynek nawet tu wtedy nie stał. Oryginalny dom, w którym przyszła na świat Gonxha Bojaxhiu, Albanka z pochodzenia, znana szerzej jako Matka Teresa z Kalkuty, też nigdy nie znajdował się w tym miejscu. Znajdował się zupełnie gdzie indziej, ale go zburzono, bo budowano centrum handlowe. Potem ktoś stwierdził, że jednak fajnie by było mieć taki dom, bo Matka Teresa sławną postacią była, a nic tak nie przyciąga do miasta jak celebryci. Postawiono więc dom, który ani nie stoi tam, gdzie stać powinien, ani nie wygląda jak rodzinna chata Siostry Miłosierdzia, ale prezentuje się ładnie oraz nowocześnie, i na pewno Matka Teresa chciałaby taki mieć i się w nim urodzić, gdyby mogła.

Tak wygląda dom Matki Teresy od frontu i od drugiej strony.

Resztki autentyzmu Skopje ratuje trochę turecka dzielnica – Čaršija. Trzęsienie ziemi obeszło się z nią nieco łagodniej, dzięki czemu zachowała chociaż część historycznych budynków, włącznie z X-wieczną twierdzą Skopsko Kale, która jest jednakże zamknięta dla zwiedzajądzych, gdyż się odbudowuje w ramach Programu. Generalnie Čaršija wygląda jak kwartał wycięty z Istambułu i większość czasu (ku wyraźnej irytacji naszego prawosławnego gospodarza) staramy się spędzać właśnie tam, bo czujemy się jakoś bardziej swojsko i mają tam lepsze jedzenie.

Čaršija.

Skopsko Kale.

Na koniec musimy jeszcze wrócić do wspomnianej wcześniej rzeki. Senny i niezbyt interesujący za dnia Wardar, nagle ożywa o zachodzie słońca. I nie chodzi tu bynajmniej o sam nurt, chodzi o to, co się dzieje na brzegu. Kiedy tylko nastaje wieczór, tłumy skopijczyków wylegają na nadrzeczną promenadę, aby... ćwiczyć. Poważnie! Sami nie mogliśmy uwierzyć, jak olbrzymie masy biegających, pedałujących, rozciągających się na karimatach, grających w gry zespołowe i wykonujących inne aktywności fizyczne ludzi mijaliśmy podczas wieczornego spaceru nad Wardarem. Szczerze mówiąc, nigdy nie spodziewalibyśmy się po słowiańskiej nacji takiego zamiłowania do lekkoatletyki. Zupełnie jakby cały naród przygotowywał się do Olimpiady.


A kiedy naród się już naćwiczy, Skopje idzie spać. Wtedy w ciemności skrywającej gruzy i wykopki, w starannie zaaranżowanych światłach reflektorów można sobie wyobrazić, jak stolica Macedonii będzie wyglądała w 2014.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz