Strony

3.03.2014

AMSTERDAM


MIASTO ROWERÓW

To prawda, rower jest w Amsterdamie bezapelacyjnie środkiem lokomocji numer jeden. Pedałuje tu każdy, wszędzie, o każdej porze dnia, nocy i roku, w każdych warunkach atmosferycznych.


Najpopularniejszym modelem jednośladu jest rower typu koza (czyli taki, jakim jeździły za okupacji nasze babcie), bezprzerzutkowy i bezhamulcowy (hamuje się pedałując do tyłu). Są też rowery z przyczepką do przewozu zakupów z hurtowni ogrodniczej i drobnego sprzętu budowlanego oraz rowery z czymś w rodzaju zadaszonej taczki z przodu do przewozu dzieci – w liczbie mnogiej – i psów, które nie mieszczą się w koszyku na kierownicy.

Kolarzy obowiązuje strój absolutnie niesportowy, czyli taki, w jakim akurat ma się zamiar wystąpić danego dnia w biurze, na dyskotece, obronie licencjatu, czy weselu kuzyna. W strój wlicza się także obuwie, często lakierki lub na 15-centymetrowej szpilce.

Rowery parkuje się gdzie się da, warstwowo w pionine i poziomie, bo niewiele jest na terenie miasta miejscówek, gdzie jeszcze nie jest zaparkowany jakiś rower.


MIASTO NA PALACH

Jak wiadomo, Amsterdam jest w depresji, czyli poniżej poziomu morza. Miejscami nawet 5,5 metra poniżej. Grunt, na którym został zbudowany, z powodu stopnia nasączenia wodą, trudno nazwać stałym. Jest to raczej grzęzawisko, a stawianie budynków na grzęzawisku  – nie mówiąc nawet o całym miastach – nie może skończyć się dobrze.

Budowniczy Amsterdamu odwołali się jednak do sprawdzonego, praktykowanego przez ludzkość od tysiącleci zabiegu inżynieryjnego i postawili miasto na palach. Kiedyś na drewnianych, teraz na betonowych i Amsterdam stoi do dziś, a jego główny plac wraz z pałacem królewskim znajduje się dokładnie w miejscu, gdzie kiedyś na rzece Amstel zbudowane tamę.

MIASTO KRZYWYCH DOMÓW


Otóż nie, to nie złudzenie optyczne, nie efekt nadmiernego spożycia napojów wyskokowych czy innych substancji psychoaktywnych – domy w Amsterdamie naprawdę pochylają się nad kanałami. Nie jest to również błąd architekta, lecz celowe i logiczne działanie.

Powód? Amsterdamskie kamienice są bardzo wąskie. Tak wąskie, że ich klatki schodowe muszą być skrajnie strome i klaustrofobiczne. W każdym razie, ciężko się tam minąć na schodach. Wejście z większymi zakupami zaczyna nastęczać niejakich kłopotów, a co dopiero z komodą. Albo z kanapą. Wejście z kanapą jest absolutnie wykluczone. A przecież ludzie chcą mieć w swoich mieszkaniach na piętrach jakieś meble.

I tu się wyjaśnia tajemnica pochyłych domów: Fasadę buduje się pod kątem, nad ostatnim piętrem montuje się hak, przez hak przeczuca się linę i wciąga się dowolnych gabarytów mebel, który właściciel odbiera sobie przez okno swojego apartamentu. Pochyłość fasady jest po to, żeby wciągany mebel nie obijał się o mur i nie tłukł okien sąsiadom poniżej. Voilà! Proste i funkcjonalne. 

MIASTO CZERWONYCH LATARNI

Miasto czerwonych latarni jest obecnie coraz mniej czerwone. Wszystko za sprawą konserwatywnego rządu Holandii, który w ostatnich latach postanowił zlikwidować większość wynajmowanych przez prostytutki okien, pozostawiając dzielnicę cielesnych uciech w bardzo okrojonym wymiarze, skupioną tradycyjnie wokół murów Starej Katedry.


Czy to dobrze, czy źle, można by dyskutować. Naszym skromnym zdaniem usuwanie prostytucji z widoku publicznego jej nie likwiduje, a co najwyżej spycha do podziemia. To eskaluje stręczycielstwo, handel ludźmi, niewolnictwo seksualne i rozprzestrzenianie się chorób wenerycznych.

Po poglądowej wizycie pod Katedrą stwierdzamy, że dziewczyny w oknach mają nieporównywalnie lepsze warunki pracy niż te na ulicach. Nie marzną, nie padają ofiarami gwałtów, mają się gdzie umyć, a przede wszystkim są zarejestrowanymi pracownicami seksualnymi, płacą podatki i przysługuje im opieka zdrowotna.

Wydawałoby się, że lepszym rozwiązaniem niż jałowe usiłowanie likwidowania najstarszego zawodu świata byłaby próba podniesienia go do poziomu cywilizacyjnego XXI wieku, ale oczywiście każdy może mieć swoje zdanie.

MIASTO NA HAJU


Wbrew  temu, co się powszechnie sądzi, marihuana, haszysz i grzybki nie są w Holandii legalne. Są za to szeroko społecznie akceptowane i posiadanie małych ilości (do 5g) tych substancji nie jest traktowane jak przestępstwo. W świetle prawa, sławne amsterdamskie coffeeshopy (nie mylić z kawiarniami) prowadzą jednak nielegalny interes, obracając ilościami miękkich narkotyków, jakie znacznie przekraczają limit. Mimo to nad Amsterdamem bezustannie unosi się słodkawy zapach trawki, a na co drugim rogu przeciętnie wyglądający przybytek tonie w białych tumanach dymu.

Coffeeshopy, podobnie jak dzielnice czerwonych latarni, też znalazły się na celowniku skrajnie prawicowych polityków, którzy w ubiegłym roku przeforsowali wprowadzenie przepisów zabraniających wstępu do nich cudzoziemcom. Oficjalnie, aby korzystać z cofeeshopów trzeba być obywatelem Holandii i posiadaczem rocznego karnetu na zioło. W praktyce jak to działa, nie trzeba chyba pisać. Wystarczy powiedzieć, że rządy się zmieniają, a chmura dymu nad Amsterdamem nie rzednie.


OPRÓCZ TEGO

Amsterdam jest także miastem:
- przepysznych frytek,
- przemiłych ludzi,
- Van Gogha i Rembrandta,
- wielokilometrowych kolejek do muzeów wystawiających Van Gogha i Rembrandta,
- pachącym dość intensywnie serami, głównie Goudą,
- pozostawiającym bardzo pozytywne wrażenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz